Kiedyś nad domem fruwał Małysz. W oczku wodnym pływały ryby, które łowił bez sukcesu wędkarz z mewą na ręku. Każdy zwierz lub postać mieniły się intensywnymi kolorami. Dziś wszystko pokryło się patyną. Kolory bliższe są naturze, która zdobywa chętnie betonowe ciała.
Ogród przy małym żółtym domku znajdujemy w Otwocku. Jego twórcą jest pan Bolesław Kałowski. – Boleś-Koleś – mówi o sobie. Całe życie przepracował na budowach, pod koniec już jako brygadzista. Emerytura była wytchnieniem, ale pojawiła się nuda.
To ona stała się impulsem do tworzenia. Tak powstał ogród pełen zwierząt. Choć pojawiają się też postacie ludzkie. Dziś pan Bolesław ma 91 lat i od dawna oddał ogród naturze. Nie tworzy, nie maluje rzeźb. Nie naprawia uszkodzeń. Zdrowie już nie to – mówi – Kolana bolą.
Na przestrzeni kilkudziesięciu metrów ogrodu „mieszka” około pół setki postaci różnej wielkości. Głównie są to przedstawienia zwierząt: żyrafa, słoń, jeleniowate. Jest sporo ptactwa: gęsi, kaczki, pawie. W trawie kryją się trzy uśmiechnięte krokodyle. Pod fontanną gnieżdżą się żółwie i żaby.
W misach nieczynnego wodotrysku siedzą wiewiórki, a na szczycie – orzeł. Obok jest grupa bocianów. Dopiero w głębi ogrodu znajdziemy dużą postać gajowego. Podobnie jak wędkarz dawno stracił swoją wędkę, tak i on – strzelbę. Obok stoi uśmiechnięty pies, strzegący śpiącego u jego stóp betonowego kota. Koty, te żywe, lubią skakać po betonowych figura i czują się tu fantastycznie.
Małysza i kolegów spadochroniarzy znajdujemy porzuconych na stercie cegieł. Widać, że dawno nie latali. Na praca widać resztki farby, pęknięcia, porosty i mech. Figury mają szczupłe sylwetki. Bije od nich dobra energia, zwłaszcza od tych, których pyszczki mają wyraźny grymas uśmiechu. Jakby ich twórca oddał część swojego poczucia humoru.
Pan Bolesław martwi się, że jak już go zabraknie jego prace trafią na śmietnik. Zapowiedział rodzinie, że mają tutaj mieszkać jeszcze pięć lat po jego śmierci.