Tykocińskie patyczaki

Żegnając Bajkowy Ogród Zdzisława Syczewskiego nie sądziliśmy, że 50 kilometrów dalej znajdziemy następny. Całkiem przypadkiem trafiliśmy do pp. Mściwojewskich.

Weekendowy wypad ma swoje prawa, tym bardziej, gdy masz w planach odwiedziny kilku twórców, a przed sobą kilkaset kilometrów do przemierzenia. W Bajowym ogrodzie w Hodyszewie spędziliśmy ponad godzinę, po drodze zainteresowały nas jeszcze dwie miejscowości – Ciechanowiec i Drohiczyn, które – a jakże – odwiedziliśmy.

Drohiczyn

W tej pierwszej zaskoczyła nas nowoczesna biblioteka z salą kinową i ośrodek kultury znajdujący się w wyremontowanej synagodze, wzniesionej w latach 70. XIX wieku. Drugie miasteczko przyciągnęło kartą filmową w swojej historii. W Drohiczynie kręcono zarówno „Faustynę”, „Kronikę wypadków miłosnych” jak i serial „Nad Niemnem”. Kiedy wdrapaliśmy się na wzniesienie Góry Zamkowej i spojrzeliśmy na rozlewający się malowniczo po drohiczyńskiej wysoczyźnie Bug, zrozumieliśmy dlaczego Wajda czy Łukaszewicz zakochali się w tym miejscu.

Potem już całkiem prosto kierowaliśmy się trasą 671 w kierunku Białogrądów, w której rolnik-poeta wzniósł zamek, ale o tym kiedy indziej. Po drodze musieliśmy przejechać przez Tykocin, piękne miasteczko położone w Kotlinie Biebrzańskiej nad Narwią, na zachód od Białegostoku, z ciekawą drewnianą zabudową wokół głównego miejskiego placu i bogatą historią. I choć nie mieliśmy w planach postoju, to… musieliśmy te plany zmienić.

Dotarliśmy do miasta w ostatnim dniu Tykocińskiej Biesiady Miodowej. Gorąca końcówka sierpnia. Potężny tłum wypełniał główny plac (Czarneckiego) i biegnące do niego uliczki. Na każdym wolnym skrawku stały samochody z tablicami rejestracyjnym z całej Polski. Miasto zorganizowało objazdy, na które kierowali strażacy z OSP. Właśnie te okoliczności spowodowały, że zamiast jechać najkrótszą trasą, kierującą nas na żelazny most, zostaliśmy rzuceni w ulicę Jordyka. Samochody posuwały się powoli, więc mieliśmy chwilę, aby zachwycać się drewnianą zabudową i dostrzec ogród przed domem pod nr 16. Ogród to mało powiedziane. Całość kipiała roślinnością i kwiatami, spośród których wychylały głowy „patyczkowe” stwory. Po zaparkowaniu auta niedaleko dawnej synagogi, wróciliśmy na ul. Jordyka 16.

Mieszkają tam pp. Krystyna i Eugeniusz Mściwojewscy. Oboje są emerytami. Wcześniej pani Krystyna pracowała w zakładzie obuwniczym, a pan Eugeniusz był murarzem. Postawił w Tykocinie szkołę i okoliczne bloki. Nie mają wykształcenia artystycznego, choć – jak przyznaje pan Eugeniusz – jego dziadek prowadził tutejszy teatr.

Dziś oczkiem w głowie obojga jest przydomowy ogród. Pani Krystyna dba o roślinność, szczególnie o kwiaty. Dominują ogromne hortensje, berberysy, malwy, dereń i bluszcz. W głębi podwórza pojawiają się astry, ozdobne pokrzywki, szałwie i miodokwiaty, a w donicach – pelargonie. Pan Eugeniusz też kocha kwiaty, ale jego zadaniem jest „zaludnianie” ogrodu. „Mieszkańców” tworzy z gałęzi, konarów, korzeni, które znajduje podczas spacerów po okolicy. Stanowią piękną symbiozę z kwiatami jak bracia i siostry. Są wśród muzykanci, leśne ludki i stwory, duchy i duszki, szyszymory, bociany, kozły. Z rzadka malowane, częściej odziane w szykowne stroje, naszyjniki, wisiory, piękne kapelusze. Wyposażone w wędki, lampy naftowe, torby, paski, podkowy, skryte pod parasolami. Zawsze o poczciwej fizjonomii.

Państwo Mściwojewscy są bardzo dumni z miejsca, w którym żyją i czują się tu bardzo dobrze. Chętnie przyjmują gości, takich jak my. Najwięcej mówi Pani Krystyna, a pan Eugeniusz przytakuje, uśmiechając się lekko. Przyznają, że okolica podchodzi do ich pasji z pokojową obojętnością.

W mieście odbywają się konkursy na najpiękniejszy przydomowy ogród. Ten przy Jordyka 16, mimo niezwykłego uroku i oryginalnych „patyczkowatych” mieszkańców oraz pięknych kwiatów, nigdy nie otrzymał żadnej nagrody. Owszem były dyplomy za udział, drobne wyróżnienia i jeden nieprzyjemny incydent. Ktoś z włodarzy miasta uznał, że najlepiej jakby cały ten ogród usunąć. Państwo Mściwojewscy wspominają to z żalem i bólem, ale tworzą dalej… dla siebie i dla tych, którzy potrafią ich trud i wyobraźnię docenić.

(rł)
fot. Eliza i Radek Łabarzewscy
Habitants-Paysagistes w Polsce (cz. 2)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *